Wczoraj na ekrany kin w całym kraju weszła "Mała Moskwa". I nie przypadkiem także wczoraj w legnickim hotelu Qubus, zgotowano reżyserowi filmu królewskie przyjęcie. Bo Waldemar Krzystek jak mało kto w Legnicy zasłużył na honory, wielki szacunek i podziw. Nawet gdyby "Mała Moskwa" nie dostała Złotych Lwów, i tak jest dziełem nietuzinkowym, wyzwalającym emocje, przywracającym wspomnienia tym, którzy pamiętają czasy Legnicy jako drugiej, małej Moskwy. Najlepszymi krytykami są oczywiście widzowie i to ich opinia jest dla reżysera, aktorów i producentów kluczowa. W poniedziałek, najpóźniej we wtorek poznamy tzw. bilans otwarcia "Małej Moskwy". Będziemy znać statystykę widowni w pierwszych dniach wyświetlania filmu na dużym ekranie. To dla każdego filmu chwila prawdy.
Wczoraj Krzystek był witany w Qubusie z honorami. Był jedyną postacią, która skupiała na sobie spojrzenia wszystkich, z którą każdy chciał się przywitać, pogratulować i podziękować, za to, co zrobił. Jak zawsze skromny, trochę onieśmielony, ale potem mógł godzinami opowiadać o swoim dzieciństwie, latach młodości spędzonych w Legnicy i swojej największej miłości - do kina. Na koniec cierpliwe podpisywał miejskie kalendarze na 2009r. z fotografiami z planu "Małej Moskwy".