Ludzie pana uwielbiają. Każdy chciał mieć pana autograf na kalendarzu "Małej Moskwy". Ręka chyba boli po złożeniu tak wielu podpisów.
Szczerze mówiąc, ręka nie boli, ale człowiek ma prawo być zmęczonym, bo takim dniu. Z drugiej strony, to miłe być obdarowanym tak wieloma dowodami sympatii.
Czym dla pana jest sukces? Czy sukcesem jest "Mała Moskwa" nagrodzona tak prestiżowym wyróżnieniem, jak Złote Lwy?
Zrobiliśmy ten film najlepiej jak potrafiliśmy. Zobaczymy, jaki będzie jego dalszy los. Teraz tak naprawdę zaczął się dla niego największy sprawdzian. Dopiero co wszedł na ekrany kin i to widzowie ocenią, czy "Mała Moskwa" im się podobała, czy też nie.
Wybitni i doświadczeni aktorzy mówią, że najlepsza rola w życiu jeszcze przed nimi. Czy pan jako reżyser też uważa, że najlepszy film dopiero przed panem?
Jeśli każdy aktor mówiłby, że zagrał najlepszą rolę w swoim życiu, a reżyser, że zrobił najlepszy film, to jaki sens miałaby dalsza twórczość. Zawsze można robić coś lepiej, zawsze można coś udoskonalić. Nigdy nie można spocząć na laurach. Muszę wierzyć, że cały czas będę się rozwijał, pogłębiał swoją wiedzę i odkrywał kolejne historie, które można opowiedzieć ludziom.
Przygotowuje się pan do kolejnego już filmu. Będzie pan "szukał" słynnych 80 milionów, które Józef Pinior, działacz podziemnej Solidarności, uratował przed Służbą Bezpieczeństwa. Czym dla pana będzie ten film?
Doskonale pamiętam te zdarzenie. Pamiętam wściekły atak ówczesnych władz na Piniora i tych wspaniałych chłopaków, którzy dokonali tak spektakularnego czynu. Wtedy zrozumiałem, że zrobili coś niesamowitego, coś bardzo ważnego, skoro uznano ich za przestępców, wysłano za nimi listy gończe, a w mediach przeciwko nim rozpętała się fala jadu i nienawiści. Dla nas była to otucha i radość, że znaleźli się odważni, by zrobić coś takiego w pierwszych dniach stanu wojennego. Trwała w nas taka świadomość, że ta forsa została uratowana. Byliśmy świadkami czegoś niespotykanego - fantazji, odwagi i szaleństwa.
Wielu legniczan irytuje, gdy mówią w ogólnopolskich mediach: "wrocławianin Waldemar Krzystek, wrocławski reżyser Małej Moskwy".
Mieszkam we Wrocławiu, ale w każdym wywiadzie podkreślam, że w Legnicy mieszkałem 20 lat, że w tym mieście zrodził się temat do filmu. Legnica jest moim miastem, tu spędziłem dzieciństwo i młodość, tu nadal mieszka moja rodzina.
Wróci pan jeszcze do Legnicy z jakimś filmowym projektem?
Mam taki plan, ale muszę zrobić przerwę, bo robienie jednego filmu po drugim osadzonych w realiach tego samego miejsca skazane byłoby na porównania. Mam pewien pomysł w głowie, ale za wcześnie by cokolwiek ujawniać.
Dziękuję za rozmowę.