Przekupił go żoną i córką
Jan Englert, znakomity aktor filmowy i teatralny, reżyser i dyrektor Teatru Narodowego objął honorowy patronat nad 11. edycją Polkowickich Dni Teatru.
- Bycie patronem honorowym przedsięwzięcia teatralnego sprawia, że człowiek czuje się trochę jak instytucja. Jest w tym stwierdzeniu nieco zarozumialstwa ale i przyjemności. Propozycja dyrektora Andrzeja Wierdaka (szef PCA, organizatora Dni Teatru - przyp.red.) o objęciu przeze mnie patronatu była intrygująca i interesująca. W naszym środowisku mówi się o Polkowicach. Przecież wielu znakomitych moich kolegów i koleżanek było tu przede mną, byli w tej samej roli, co ja dziś, grali na scenie dla licznej widowni. Trzeba naprawdę być pasjonatem teatru i trzeba nieprawdopodobnego wysiłku, cierpliwości, zaangażowania i osobistej energii, by aktorzy z pierwszej ligi zechcieli pochylić się nad tym przedsięwzięciem. Poza tym mówiąc pół żartem, pół serio, dyrektor Wierdak przekupił mnie swoją żoną i córką - mówił na konferencji prasowej, Jan Englert.
Specjalny gość Polkowickich Dni Teatru przyznał, że dla polskiej sztuki filmowej i teatralnej nadeszły ciężkie czasy. Powszechny kryzys nie ominął kultury. Jako dyrektor Teatru Narodowego musi w tym roku mocno zacisnąć pasa. Odmowa kilku przyznanych już wcześniej dotacji wstrzymała kilka zaplanowanych produkcji teatralnych.
- Na szczęście kryzys nie dotknął widzów. Frekwencja na spektaklach jest tak wielka, że musimy grać po kilka razy tą samą sztukę. Ludzie nie chcą chałtury, marzą o dobrym teatrze - uważa.
Mój przyjaciel pilot
Gdy Jan Englert odpoczywa, najchętniej gra w tenisa ziemnego. W ogóle uwielbia sport. Kocha piłkę nożną. Jako młody chłopak grał w Polonii Warszawa. Teraz przepada za ligą hiszpańską i klubem FC Barcelona.
- Moja żona (Beata Ścibakówna - przyp.red.) mówi, że zdradzam ją z Eurosportem. Mój przyjaciel pilot powoduje, że jak już usiądę w fotelu, to przełączam kanały bezwiednie. Jak człowiek pracuje codziennie od dziewiątej rano do dziesiątej lub jedenastej wieczorem, to już nie ma siły skupić się przed telewizorem. Seriali prawie wcale nie oglądam, zdecydowanie wolę programy sportowe - mówi Englert.
"Mała Moskwa" - nie, dziękuję
Jan Englert "Małą Moskwę" widział. Nie był jednak zachwycony nagrodzonym Złotymi Lwami obrazem Waldemara Krzystka.
- "Mała Moskwa" to przyzwoicie ukazana historia niezwykłej miłości w trudnych czasach. Ale to nie jest kino najwyższych lotów. Nie uważam podobnie, jak Andrzej Urbański, były prezes Telewizji Polskiej, który "Małą Moskwę" uznał za najlepszy film pięćdziesięciolecia. Myślę, że mocno przesadził - wyznał nam na koniec Jan Englert.