W niedzielny wieczór ok godz. 21 legniccy strażacy otrzymali nietypowe wezwanie. Z gniazda na jednym z drzew w podwórku między ulicami Chojnowską, Batorego, Głowackiego i Fredry wypadło pisklę puchacza. Być może los sowy potoczyłby się zupełnie inaczej, gdyby nie bawiące się na podwórku dzieci, które o wszystkim poinformowały dorosłych. Mieszkańcy okolicznych kamienic wezwali odpowiednie służby.
- Podjęliśmy interwencję na mocy ustawy o ochronie zwierząt. Jak się okazało, z gniazda wypadł młody puchacz – relacjonuje Leszek Gławęda, rzecznik legnickiej straży pożarnej.
Na miejscu zjawiły się dwa wozy, jednak tylko jeden z nich był w stanie zmieścić się w gęsto zalesionym podwórku. Strażacy szybko ocenili sytuacje i przystąpili do interwencji. - Jeden z nich zaopiekował się dziećmi, które bawiły się w miejscu zdarzenia. Odsunął je na bezpieczną, kilkunastometrową odległość, ostrzegł przed potencjalnym zagrożeniem i nakazał zachowanie spokoju. Była to liczna, ok. dwudziestoosobowa, grupa dzieci – dodaje Leszek Gławęda.
Pozostali strażacy zajęli się ratowaniem pisklęcia. Jak się jednak okazało, w gnieździe był jeszcze jeden młody puchacz, który wypchnął z legowiska swojego brata zaraz po tym, jak strażacy zdołali umieścić go na wysokości. Problemy zaczęły się, gdy ptak szybował w kierunku ziemi.
- Grupka dzieci na widok pisklęcia, w niekontrolowany dla pilnującego ich strażaka sposób, ruszyła w kierunku puchacza. Za nimi pobiegły dwie dziewczynki w wieku 2 i 6 lat. W chwili, gdy strażacy opuszczali kosz, drabina dotknęła jedną z gałęzi pobliskiego drzewa. Konar runął w dół nieszczęśliwie raniąc zgromadzone na dole dzieci – relacjonuje Leszek Gławęda.
-Bzdura! - grzmi jedna z mieszkanek kamienicy przy ulicy Chojnowskiej. - Dzieci nie zostały wcześniej ostrzeżone. Strażacy krzyknęli: „Uważajcie!” dopiero, gdy zaczęły walić się gałęzie. Nie było też mowy o żadnym pilnowaniu bawiących się dzieci przez strażaków. To było zwykłe zaniedbanie - dodaje kobieta, która obserwowała całe zajście z okna.
Świadkowie zdarzenia zarzucają również strażakom, że nie zabezpieczyli całego terenu w odpowiedni sposób. - Dlaczego na czas interwencji strażacy nie odgrodzili części podwórka taśmą? - pyta mieszkanka ulicy Batorego.
Zdaniem Leszka Gławędy, do zachowania biorących udział w akcji strażaków nie można mieć zarzutów. - Zabezpieczenia stosowane przez strażaków mają prowadzić do tego, żeby w strefie pracy urządzeń nie przebywali ludzie. Dzieci stały pod ochroną dowódcy zmiany, który pochwalić może się przynajmniej 20-letnim doświadczeniem. Zastosowanie taśmy nie miałoby większego sensu w przypadku dzieci, bowiem bardzo trudno je kontrolować – wyjaśnia rzecznik legnickiej straży pożarnej.
Wskutek oberwania gałęzi, dwie dziewczynki doznały obrażeń. Na miejsce wezwano karetkę, która przewiozła poszkodowane dzieci do szpitala. - Pogotowie ratunkowe przywiozło dziewczynki na oddział chirurgii dziecięcej ok. godz. 21.15. Na szczęście nie stało się im nic poważnego. 6-latce założono na głowę kilka szwów. Obie dziewczynki doznały potłuczeń – relacjonuje Marlena Mokrzanowska, rzecznik prasowy legnickiego szpitala.
Niedzielne zdarzenie wywołało burzę wśród mieszkańców budynków, między którymi znajduje się feralne podwórko. Część z nich zaczęła domagać się wycięcia wiekowych drzew. Przypominają, że ta kwestia była już poruszana przeszło 2 miesiące temu. Na razie cześć drzew została oznakowana celem przycięcia. Kiedy to nastąpi, na razie nie wiadomo. Do sprawy wrócimy.