Z Szymonem Woronko, lekarzem chorób wewnętrznych z Ośrodka Terapii Bioinformacyjnej w Zielonej Górze, rozmawia Grzegorz Czarnecki.
– Z jakimi pacjentami się Pan styka?
– Wśród pacjentów są tacy, którzy przychodzą, bo słyszeli, że ta metoda pomaga, których znajomi rzucili palenie dzięki tej metodzie, są tacy, którzy próbowali sami i to się nie powiodło. Do próby rzucenia nałogu dochodzi też spontanicznie. Osoby, które przyjechały ze znajomymi na kurację tylko dla towarzystwa decydują się na rzucenie palenia bez wcześniejszego przekonania ani przygotowania.
– Metoda biorezonansowa jest popularna?
- Jest duże zainteresowanie tą metodą. Smutne jest natomiast, że najważniejszy powód do rzucenia palenia to nie rosnąca świadomość życia prozdrowotnego czy troszczenia się o swój układ oddechowy, ale coraz wyższe koszty nałogu i malejąca akceptacja dla palaczy. Z miejsc pracy znikają palarnie, nie pali się w restauracjach. Na spotkaniach towarzyskich ci, którzy palą też należą do mniejszości. 13 lat funkcjonowania na polskim rynku to jest wyznacznik i gwarancja, która potwierdza, że musi to być skuteczna i popularna metoda. W Polsce ta metoda jest ignorowana przez Państwo. W krajach ościennych ma już 30-letnią tradycję. Przykładowo w Austrii, na Węgrzech pacjenci, którzy przychodzą na terapię w ramach swojego ubezpieczenia zdrowotnego i otrzymują zwrot kosztów.
– Terapia jest kosztowna?
- Koszt terapii to 80 złotych. To jest taka kwota, którą palacz jest w stanie zaryzykować. W innych ośrodkach terapia podobno kosztuje nawet dwa razy więcej. Tych, którym się nie udaje za pierwszym razem zerwać z nałogiem, jest tylko kilka osób w skali roku. Wtedy zwracane są im pieniądze za terapię.
– Dziękuję za rozmowę.