Grupa Oto:     Bolesławiec Brzeg Dzierzoniów Głogów Góra Śl. Jawor Jelenia Góra Kamienna Góra Kłodzko Legnica Lubań Lubin Lwówek Milicz Nowogrodziec Nysa Oława Oleśnica Paczków Polkowice
Środa Śl. Strzelin Świdnica Trzebnica Wałbrzych WielkaWyspa Wołów Wrocław Powiat Wrocławski Ząbkowice Śl. Zgorzelec Ziębice Złotoryja Nieruchomości Ogłoszenia Dobre Miejsca Dolny Śląsk

5 lat strachu

     autor:
Share on Facebook   Share on Google+   Tweet about this on Twitter   Share on LinkedIn  
Wyzwiska, rzucanie popielniczką, groźby - to kuratorska codzienność. Katarzyna (nie chce ujawniać swojego nazwiska) była kuratorem społecznym przez 5 lat. Na początku chciała pomagać ludziom, na końcu była skrajnie zmęczona i zniechęcona. Bez entuzjazmu zdecydowała się opowiedzieć o swojej pracy - przekonało ją poczucie, że swoją opowieścią uda się uzmysłowić ludziom, jak ciężki to jest zawód i że to coś zmieni.

- Dlaczego zdecydowałaś się pracować jako kurator społeczny?

- Z dwóch głównych powodów - pierwszy to była motywacja finansowa, drugi to możliwość pracy w zawodzie związanym z kierunkiem studiów. Studiowałam psychologię, te kilkaset złotych miesięcznie zawsze się przydało, była to też możliwość praktycznego weryfikowania wiedzy jaką zdobywałam. Złożyłam aplikację, przyjęto mnie bez większych problemów i w ten sposób wylądowałam w wydziale karnym. Przydzielono mi kuratora zawodowego,który miał mnie wprowadzać w "tajniki" zawodu.

- Jak wyglądało, to wprowadzanie w"tajniki zawodu"?

- Kurator zawodowy powiedział mi, jak pisać sprawozdania, co należy do moich obowiązków, jakie sprawy są prowadzone i inne szczegóły techniczne. Powiedział mi, że gdy będę miała jakieś problemy z dozorowanym, to żeby mu o tym powiedzieć, wtedy postara mi się pomóc, albo sam pójdzie "na adres".

- Były problemy?

- Przez te 5 lat kiedy pracowałam jako kurator społeczny tylko raz zrezygnowałam ze sprawy. Dozorowany był zwolnionym warunkowo mężczyzną, który przesiedział w więzieniu10 lat za ciężkie pobicie. Był agresywny, wściekły na wszystkich. Gdy do niego przyszłam rzucił we mnie szklaną popielniczką. Machał mi rękoma przed nosem, nie było możliwości porozumienia. Ten jedyny raz wycofałam się i oddałam sprawę... Choć tak naprawdę to podobnych sytuacji było więcej – byłam jednak ambitna i chciałam coś zmienić na tym świecie, wyprowadzić ich na ludzi, pomóc... Z perspektywy czasu uważam, że nie było warto.

- Nie było warto pomagać ludziom?

- Żeby komuś pomóc, ta druga osoba musi tego chcieć. Najczęściej dozorowani nie zdawali sobie sprawy, że ja chcę im pomóc. Uważali mnie za zło konieczne, za osobę, która chce ich skrzywdzić... sama nie wiem. To było strasznie frustrujące i nie warte mojego zdrowia i nerwów. Wiele razy wychodząc, byłam tak roztrzęsiona, że musiałam się po prostu rozbeczeć - to dobry sposób na rozładowanie napięcia, łzy oczyszczają, nie ma w tym przesady.

- Gdy szłaś do dozorowanego pierwszy raz, wiedziałaś do kogo trafisz?

- Znałam akta sprawy, czytałam dokumenty - teoretycznie wiedziałam, że będę miała do czynienia z mordercą, gwałcicielem, złodziejem, alkoholikiem. Lektura akt jednak nie pomagała odkryć, kto otworzy mi drzwi i czy nie dostanę od razu pięścią między oczy. Setki razy wchodziłam po schodach, najczęściej obskurnych kamienic, z duszą na ramieniu. Wewnątrz dygotałam ze strachu, a na zewnątrz musiałam przecież utrzymać powagę i profesjonalny wygląd. Gdy tego typu osoby zobaczą, że się boisz, to już po tobie. Albo zaczną manipulować, albo kłamać, albo spotkać z agresją.

- Często zdarzały się wyzwiska?

- Bardzo często. Czasem był to wręcz sposób powitania kuratora w progu domu. Na szczęście z wieloma agresywnymi osobami potrafiłam sobie jakoś poradzić. Wczuwałam się w ich sytuację, trochę razem narzekaliśmy i po prostu...zaprzyjaźniałam się z nimi. Potem już jakoś szło, pomagało wykształcenie psychologiczne, sposoby radzenia sobie z ludźmi,umiejętność odczytywania ich emocji. Pierwsze kontakty zawsze jednak były traumatyczne i ciężkie, gdyby nie to, że za wszelką cenę starałam się dokonać czegoś dobrego, wartościowego, pozytywnego, to nie przetrwałabym 5 lat.

- Mogłaś na liczyć na kogoś z zewnątrz podczas takich wizyt?

- Mogłam liczyć tylko na siebie i...mojego męża. Przy trudnych przypadkach mąż podwoził mnie i czekał w samochodzie przed bramą. Umawialiśmy się, że po jakimś czasie puści mi sygnał na komórkę. Gdy było wszystko w porządku ja puszczałam sygnał jemu. Kilka razy robiłam to, choć nie byłam pewna, czy wszystko jest w porządku, ale na szczęście potrafiłam wyprowadzić sytuację na prostą.

- Prosiłaś kiedyś o asystę policji?

- Nie, ponieważ nikt mnie nigdy nie poinformował, że mogę z czegoś takiego skorzystać... Być może w kilku przypadkach asysta policji bardzo by pomogła, ale po prostu nie wiedziałam, że mogę na coś takiego liczyć. Dopiero później dowiedziałam się, że jest to teoretycznie możliwe, ale w praktyce tego się nie stosuje.

- Jakie sprawy były najcięższe?

- Tak naprawdę nie te, gdzie było dużo agresji, tylko takie gdzie natykałam się na mur. Pamiętam byłam kiedyś u dozorowanego, który wcześniej siedział za morderstwo. Nie był agresywny, ale nie wykazywał żadnej woli porozumienia. Odpowiadał opryskliwie, nie chciał przepracować planu resocjalizacyjnego. Nie miał respektu dla prawa, sądu, kuratora. Był zaburzony psychicznie i tak naprawdę potrzebował opieki specjalistycznej psychiatry, a ja mu zadawałam pytania, próbowałam go zresocjalizować... teraz wydaje mi się to bezsensowne.

- Dlaczego zrezygnowałaś?

- Właśnie dlatego, że coraz bardziej nie widziałam w tych działaniach sensu. Wkładany przeze mnie wysiłek był niewspółmierny do wyników. Jak mówiłam - chciałam pomóc ludziom, a za każdym razem spotykałam się z agresją i oskarżeniami. Nie było możliwości wprowadzić w życie świetlanych planów sprowadzania tych ludzi na drogę porządnych obywateli. Coraz częściej ograniczało się to do wypełniania papierów i odfajkowania w zeszycie adresu. Nie tak sobie wyobrażałam tą pracę, więc stwierdziłam, że to nie dla mnie. Do tego trzeba dodać mnóstwo stresu, dużą odpowiedzialność skumulowana na tobie i możliwość polegania tylko na sobie i swoich umiejętnościach...

Nawet po jakimś czasie od rezygnacji, czasem czułam niepewność, jak kogoś spotkałam... Pamiętam jak byłam w szpitalu z moim dopiero co urodzonym synkiem - akurat zachorował... No i zobaczyłam jednego z dozorowanych, który jakiś czas temu obiecywał mi różne straszne rzeczy... Może to irracjonalne, ale zaczęłam się bać o swoje dziecko, pomyślałam, że nie chcę mieć do czynienia z takim światem.

Teraz jestem szczęśliwa i wiem, że nie wszystkich się da uszczęśliwić. A jeżeli ktoś chce - niech próbuje, jak ja kiedyś.

- Dziękuję za rozmowę.

Czytaj również

Niebezpieczny zawód

Tysiące ludzi w stresie

Pośmiertny medal dla Pauliny O.

Minister przypilnuje śledztwa

Pożegnanie pani kurator

Policja szuka mordercy

Zamordowano kuratorkę


Robert Włodarek



o © 2007 - 2024 Otomedia sp. z o.o.
Redakcja  |   Reklama  |   Otomedia.pl
Dzisiaj
Wtorek 16 kwietnia 2024
Imieniny
Bernarda, Biruty, Erwina

tel. 660 725 808
tel. 512 745 851
reklama@otomedia.pl