Oglądając muzyczną inscenizację „Livingroom” przekonaliśmy się, że prawdziwa rytmiczna moc drzemie ukryta w sprzętach codziennego użytku, które są wspomagane werbalnymi gestami ze strony aktorów. Słowa, jęki, westchnienia wydawane jakby od niechcenia w połączeniu z graniem na garnkach, miskach, uderzaniem w klawiaturę komputera, czy też odgłosami szczotkowania zębów stwarzały aurę artystycznej improwizacji.
Krótkie wystąpienia głównego bohatera, opowiadającego historię swojego życia, monodram postaci przerywany był kreacją muzyczną. W tle pojawiały się inne postaci, tak zwani dopowiadacze historii, ograniczający się wyłącznie do wydawania dźwięków składających się na grę słowno – muzyczną.
Inscenizacja teatralna miała charakterystyczny wyraz. Wokół było bardzo ciemno, przez pewną część wystąpienia sylwetki aktorów były niewidoczne, co dodatkowo potęgowało natężenie dźwięku. Następnie można było odnieść wrażenie, że scena delikatnie rozpala się światłem, rysy twarzy osób występujących stawały się namacalne, po czym chwilowo mogliśmy podziwiać ich postać w pełnej krasie.
Scena została bogato wyposażona w liczne atrybuty związane z egzystencją domową. Obecny był komputer, garnki, miski, spora ilość butelek po alkoholu, papierosy, przybory kosmetyczne. Generalizując, były to przedmioty codziennego użytku, rzeczy, bez których przeciętny człowiek nie umiałby funkcjonować.
Na tych właśnie przedmiotach, a może za ich pomocą zagrana została melodia życia. W zależności od opowiadanej sytuacji muzyka charakteryzowała się spokojem, delikatnością i nostalgią, bądź gwarem, ruchliwością i energetyzmem. Rytmy niedające wtłoczyć się w schemat.
Spektakl pełen elementów humorystycznych, bardzo współczesny, poruszający potoczne kwestie, ale ukazujący w artystyczny sposób fakt, że nawet z pozoru nudną egzystencję można przemienić w magiczne, pełne wdzięku i charyzmy chwile.