Całą sprawę wykryli urzędnicy Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, którzy w ubr. przeprowadzili wnikliwą kontrolę w legnickiej uczelni. Wyjazd rektora PWSZ na sportowy obóz „wyszedł” przy okazji kontroli dokumentów z rozliczenia zajęć dydaktycznych.
Na początku 2008r. zorganizowano dwa, zimowe obozy sportowe dla studentów II roku o kierunku "turystyka i rekreacja". W pierwszym uczestniczyła grupa 85 studentów, na drugi turnus wyjechało 90 studentów i rektor PWSZ. Uczestnicy obozu realizowali praktyczne zajęcia z przedmiotu: „Podstawy narciarstwa zjazdowego”. Profesor miał uczyć studentów podstaw zjazdu na nartach, podczas gdy sam nie miał wymaganych prawem odpowiednich kwalifikacji i uprawnień instruktorskich. Urzędnikom Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego uczelnia odpowiedziała, że przed wyjazdem na zimowy obóz, rektor „[...] poddany został wnikliwej weryfikacji, która wykazała jego przydatność do prowadzenia zajęć praktycznych”. I dalej: „Zdając sobie sprawę z uchybień formalnych, na usprawiedliwienie zaszłości, można jedynie przywołać fakt, że zajęcia odbywały się na bardzo łatwym stoku i prowadzone były w bezpośrednim sąsiedztwie ćwiczeń prowadzonych przez licencjonowanych instruktorów, którzy w każdej chwili mogli służyć pomocą”.
Marek Małoszyc jest zapalnym narciarzem od 25 lat. Od trzynastu lat jest wykwalifikowanym instruktorem Polskiego Związku Narciarskiego. Swoją wiedzę, umiejętności i doświadczenie przekazuje innym, którzy chcą nauczyć się jeździć na nartach. Sam prowadzi szkołę narciarstwa w Karpaczu.
- Prowadzenie zajęć dla zorganizowanych grup przez osobę, która nie posiada kwalifikacji i umiejętności i nie jest instruktorem może skończyć się źle dla kursantów. Osoba, która uczy innych zjazdu na nartach bierze za grupę pełną odpowiedzialność. Musi liczyć się z tym, że w każdej chwili na stoku może dojść do upadku. Uczący się może nabawić się kontuzji. W takich sytuacjach wykwalifikowany instruktor posiada wiedzę i umiejętności, by pomóc poszkodowanemu na stoku. Instruktor wie, jak zachować się w każdej sytuacji – podkreśla Marek Małoszyc.
Piotr Dorniak z zawodu prawnik, jest dwukrotnym mistrzem Polski w biathlonie. W latach 1994 – 96 był członkiem Polskiej Kadry Narodowej, jest mistrzem Polski adwokatów w narciarstwie, ma uprawnienia narciarskie Polskiego Związku Narciarskiego, jest instruktorem narciarstwa zjazdowego i biegowego w Szklarskiej Porębie. I podobnie, jak nasz wcześniejszy ekspert, komentuje całą sprawę jednoznacznie.
- Pozostawiam to sumieniu rektora tej uczelni. Powiem na własnym przykładzie, że każdy, kto występuje do mnie, czy to osoba prywatna, czy instytucja bądź firma zlecająca naukę jazdy na nartach, prosi o komplet dokumentów potwierdzających moje przygotowanie i umiejętności do prowadzenia kursów nauki narciarstwa. To jest normalna praktyka, że ktoś, kto chce nauczyć się jazdy na nartach, chce wiedzieć, że ma do czynienia z instruktorem, który ma do tego odpowiednie kwalifikacje. I tu nawet nie chodzi o to, czy rektor potrafi jeździć na nartach i w jakim stopniu. Ale chodzi o podstawy dydaktyczne, chodzi o zapobieganie ewentualnym wypadkom na stoku. O umiejętność myślenia z wyprzedzeniem. Instruktor wie, jak zarządzać grupą kursantów, jak przygotować ich do nauki jazdy na nartach tak, by nie narażać ich na niebezpieczeństwo - podkreśla Piotr Dorniak.
Mecenas, któremu przedstawiliśmy wyjaśnienia uczelni o tym, że zajęcia, w których uczestniczył rektor Pisarski odbywały się na bardzo łatwym stoku i obok byli instruktorzy, mówi wprost:
- To tak, jakby ktoś w pobliżu szpitala lub kostnicy zorganizował dla kierowców bez prawa jazdy wyścigi samochodowe. A tak już na poważnie, to do wypadków narciarskich dochodzi najczęściej właśnie na bardzo łagodnych stokach. Bo tam, gdzie jest najtrudniej, wszyscy, nawet najbardziej doświadczeni narciarze uważają szczególnie, zjeżdżając bardzo ostrożnie i czujnie – kończy mecenas Dorniak.
Rzecznik Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Legnicy, Mirosław Szczypiorski, całą sprawę komentuje krótko:
- Nie zaprzeczamy, że doszło do takiej sytuacji. Takie uchybienie zostało wykazane w protokole kontrolnym. Nie widzimy powodów do wstydu – mówi dziś Mirosław Szczypiorski.