W marcu Związek Miast Polskich stanowczo sprzeciwił się w swoim stanowisku drastycznemu ograniczaniu deficytu samorządów. Jaki jest efekt tego protestu?
Trwają rozmowy trójstronne i padły już pewne propozycje kompromisu. W tym tygodniu prezydent RP Bronisław Komorowski na spotkaniu z okazji Dnia Samorządu Terytorialnego zapowiedział nam nowe rozwiązanie problemu. Nie podał szczegółów, ale mam nadzieję, że to będzie rozwiązanie do zaakceptowania, a nie jedynie wybieg marketingowy.
Twierdzenie, że gminy powinny oszczędzać jest zabiegiem marketingowym?
Jest takie powiedzenie: kowal zawinił, a Cygana powiesili. Nałożono na nas pewien kaganiec reżimu finansowego, chociaż to nie samorządy są winne trudnej sytuacji w kraju. Gdy popatrzymy na strukturę długu publicznego, nieprawdą okaże się twierdzenie, że to gminy są zagrożeniem. Na 100 procent długu generujemy jedynie 6 procent, czyli znikomą część. Natomiast 94 proc. generuje państwo. Nie jesteśmy problemem, tylko filarem rozwoju państwa. Mamy znacznie mniej pieniędzy, niż sektor państwowy, a mimo to znacznie więcej inwestujemy. Czyli o wiele lepiej i oszczędniej gospodarujemy. Dlatego nie rozumiemy, dlaczego to właśnie na nas przerzucana jest odpowiedzialność.
Ministerstwo Finansów chce aby już w roku 2012 deficyty budżetów jednostek samorządu terytorialnego wynosiły nie więcej niż 4 proc. Co to oznacza dla samorządów?
Zamrożenie inwestycji i zastój. Takie działania są o tyle niepokojące, że właśnie mamy koniunkturę w korzystaniu ze środków unijnych. Trzeba pamiętać, że aby dostać unijną dotację, gmina najpierw musi zabezpieczyć 100 procent pieniędzy na inwestycję. Musi więc wziąć kredyt i dopiero po wykonaniu zadania zostanie ono zrefundowane. Rozporządzenie Ministra Finansów z 23 grudnia 2010 roku uniemożliwia samorządom krótko i długoterminowy rozwój inwestycji, ponieważ w praktyce odbiera możliwość zaciągania kredytów inwestycyjnych. Rząd nie proponuje też żadnych innych instrumentów pozwalających samorządom na wykorzystywanie środków unijnych, a przecież mógłby to być np. kredyt prefinansowy niezaliczany do katalogu długów. Rodzą się więc pytania, czy rząd jest gotów na zastój inwestycyjny, zwiększenie bezrobocia, czy jest przygotowany na spadek dochodów, a co za tym idzie - pokrycie zwiększonego deficytu, większe wydatki państwa na aktywizację zawodową i pomoc społeczną dla bezrobotnych?
Samorządowcy już mówią o powrocie czasów centralnego planowania.
Odnoszę wrażenie, że mamy do czynienia ze zwykłym koniunkturalizmem. Prawo tworzone przez Sejm ma taką strefę dowolności, że dochodzi do sytuacji, w której w każdym województwie nadzór wojewody stosuje inną wykładnię prawa. Czasami mam wrażenie, że ocenia się uchwały samorządów z punktu widzenia własnego interesu politycznego, a nie interesu publicznego czy obywatelskiego. Nadzory wojewody działają jak feudałowie, a nie służebne instytucje.
Przy tak niestabilnym funkcjonowaniu prawa trudno cokolwiek przewidzieć, a tym bardziej zaplanować.
Na czym polega ta niestabilność?
Z jednej strony nakłada się na nas kolejny kaganiec, a z drugiej - dostajemy kolejne zadania zlecone, za którymi nie idą pieniądze z budżetu państwa. Chciałbym, by budżet miasta zależał od decyzji samorządu, a nie był ręcznie sterowany przez Sejm i rząd. Na przykład ostatnio obserwujemy bardzo dynamiczny rozwój szkół niepublicznych dla dorosłych. Nie jestem wrogiem rozwoju szkolnictwa prywatnego, ale wiem, że często te placówki powstają także dlatego, że znaleziono lukę w prawie. Okazuje się, że przepisy umożliwiają kilkakrotne sięganie po dotację na tego samego ucznia zapisanego do kilku różnych szkół. Na to zezwolono, ale koszty ponoszą już same gminy. W Legnicy gwałtownie wzrosły wydatki na szkoły niepubliczne. Kilka lat temu płaciliśmy 5 mln zł, do niedawna 11 mln zł, a teraz już ponad 15,5 mln zł. Dlatego skierowałem wniosek do Najwyższej Izby Kontroli, by zbadano funkcjonowanie szkół niepublicznych dla dorosłych, a przede wszystkim by skontrolowano, czy zapisani do nich ludzie są rzeczywiście uczniami tych szkół.
Czujecie się okradani?
Czujemy, że w majestacie prawa coraz łatwiej znaleźć lukę prawną i sięgnąć po gminne pieniądze. Czujemy, że dotacje dla samorządów są niestabilne. Dostajemy nowe zadania, ale wsparcie z budżetu państwa nie rośnie do nich proporcjonalnie. Dlatego podjąłem decyzję o odstępowaniu od dopłacania do zleconych miastu zadań z gminnych pieniędzy. Jeśli nie ma zabezpieczonych stu procent wydatków na zadanie z budżetu państwa, to dlaczego miasto ma je dotować. Szukam też nowych rozwiązań. Rozmawiamy z innymi gminami i być może dojdzie do porozumienia, na przykład we wspólnych zamówieniach na dostawy energii elektrycznej. Zapewniam. Gminy wiedzą jak oszczędzać.
Rozmawiał Tomasz Woźniak