Swoim wyglądem pan Mieczysław wzbudza na mieście ogromne zainteresowanie. Ubrany w jaskrawą, odblaskową odzież, długa, siwa broda. Chętnie nawiązuje z nami rozmowę.
- Pochodzę z okolic Elbląga. Przeżyłem rodzinną tragedią. Moja żona umarła młodo, miała raka. Załamałem się. Zacząłem pić i to mocno. Strasznie się rozpiłem. Zaniedbywałem dom i dzieci, mam syna i córkę. Dziś są już dorosłymi ludźmi. Ale wyszedłem z picia. Byłem na terapii, w klubie AA. Pomogło. Dziś już nie piję. Postanowiłem zmienić swoje życie, swój codzienny styl. Wziąłem rower i ruszyłem w kraj - opowiada Mieczysław Pawlak.
I tak już podróżuje od dziesięciu lat. Po drodze zabiera ze sobą porzucone psiaki. Teraz ma ich dziesięć.
- Ludzie wyrzucają psy, to je zabieram do siebie. Nie mógłbym je tak zostawić same - tłumaczy dalej wagabunda.
Pan Mieczysław żyje z dnia na dzień, śpi gdzie popadnie, najczęściej w parku, lesie, ale też na dworcach kolejowych i autobusowych, na ławce. Gdy robi się zimno, rozstawia namiot. Przez cały czas nie opuszcza swoich czworonożnych przyjaciół.
- Nie mam pieniędzy, utrzymuję się z tego, co ludzie wrzucą. Zbieram głównie na jedzenie dla piesków. Przyznam, że legniczanie są bardzo życzliwi i hojni. Przystają, pytają, interesują się moim losem - mówi na koniec pan Mieczysław.